Nasi żeglarze
Dodany przez admin dnia 06.06.2008
Witam po raz kolejny wszystkich zagorzałych "żaglowców" i stałych bywalców naszej strony. W tym roku szkolnym, a konkretnie 5 czerwca 2008r do Borska przybyli oprócz uczestników obozu - klasy IVa również rodzice, ale nie był to dla nich normalny dzień jaki znali z całego okresu zajęć. W to ciepłe popołudnie nieodparcie zapanowały diabły, czyli świta samego Neptuna. Dowodził nimi mały człowiek w czapce marynarskiej, za dużym sztormiaku i gumowych butach. Był to Pan Tomasz Kędzierski, on to bowiem przeobraził się w mistrza ceremonii. Neofitów batami i szturchnięciami zapędzono do Hangaru. (...)
Pełna Treść
"Gdzie ta keja, a przy niej ten jacht....." czyli obóz żeglarski
Witam po raz kolejny wszystkich zagorzałych "żaglowców" i stałych bywalców naszej strony. W tym roku szkolnym, a konkretnie 5 czerwca 2008r do Borska przybyli oprócz uczestników obozu - klasy IVa również rodzice, ale nie był to dla nich normalny dzień jaki znali z całego okresu zajęć. W to ciepłe popołudnie nieodparcie zapanowały diabły, czyli świta samego Neptuna. Dowodził nimi mały człowiek w czapce marynarskiej, za dużym sztormiaku i gumowych butach. Był to Pan Tomasz Kędzierski, on to bowiem przeobraził się w mistrza ceremonii. Neofitów batami i szturchnięciami zapędzono do Hangaru. Dokonały tego diabły i one też pilnowały by neofici grzecznie, potulnie i na kolankach przyzywały Pana Mórz i Oceanów. Wszyscy ociągający się lub nieposłuszni zbierali lanie, a i kubełek wody na ostudzenie zapałów buntowniczych nie był rzadkością. W tym samym czasie, gdy na lądzie diabły ustawiały neofitów i zmiękczały ich krnąbrne karki specjalna grupa, motorówką wypłynęła na jezioro. W łodzi tej nastąpiło przeobrażenie i tak pan Jacek Wycinka stał się Neptunem, a pani Ewa Pruszak jak zwykle zresztą wcieliła się w żonę Neptuna czyli Prozerpinę. Wyglądało to naprawdę komicznie. Pan Jacek czyli Neptun z trójzębem i długimi włosami ubrany w jakieś prześcieradła, cały przybrany rybkami i tatarakiem przedstawiał widok zapierający dech w piersiach. Żona Neptuna, umalowana stanowiła obiekt westchnień niejednego dzielnego junaka. Reszta też wyglądała groźnie, a pejcze, gigantyczne grzebienie i narzędzia do golenia dawały do myślenia. Na umówiony znak można było rozpocząć ceremonię.
Motorówka z Władcą Mórz i Oceanów cumowała przy pomoście ośrodka i czekała na sygnał. Na brzegu diabły dokonywały zniszczenia wśród krnąbrnych charakterów i wszystkich zmuszały do posłusznego przywoływania Neptuna. Neptunie przybywaj, Neptunie przybywaj! Takie okrzyki słychać było z brzegu. Na takie gromkie i posłuszne przywoływania świta Neptuna ruszyła w stronę zgromadzonego tłumu, a na ląd dostojnie wkroczył on Neptun, pan wód, mórz, oceanów i wszelkich sadzawek. Na przystani w imieniu żeglarskiej braci, Neptuna przywitali przybyli goście czyli rodzice. Pan Tomasz Kędzierski poprosił też Neptuna o ochrzczenie nowych adeptów trudnej sztuki żeglowania. Neptun z wyraźnym zadowoleniem przystąpił do ceremoniału chrztu. No i zaczęło się!
Jeden z diabłów, przeczytał specjalny list skierowany do przyszłych żeglarzy. W liście tym zawarte były zdania wyrażające zgodę na przyjęcie nowych żeglarzy w poczet wilków morskich. Uwarunkowane było to jednak pomyślnym przejściem prób i badań. Właśnie w celu przeprowadzenia tych badań z Neptunem przybyli jego doradcy. Wiadomo bowiem, że do chrztu nie może przystąpić biedaczek nie umyty, głodny i nie uczesany. Musi być też stwierdzone jego zdrowie, a i astrolog powinien sprawdzić co gwiazdy mówią o danym delikwencie.
Posiłek dla przyszłych żeglarzy przygotowano wcześniej. Wielki garnek parującej zupy, składników jej jednak nie potrafię wymienić. Zawierała ona bowiem wszystko, wodę, sól, olej napędowy, smar, pieprz, keczup i wszystko to co znaleziono w hangarowym warsztacie. Były też kanapki, jednak co za świństwo było w nich, nie jestem w stanie opisać. Neptun stwierdził, że towarzystwo jest głodne i nakazał karmienie. Degustacji dopilnowywały diabły i robiły to z rozkoszą. Nie mogę powiedzieć by ten poczęstunek trafił w gusta naszych żeglarzy. Pluli, krzywili się, zamykali buziuchny, a i czasami zdarzyło się, że któryś neofita wypuścił naturalny sok, który stanowi na morzu pokarm dla rybek. Wszyscy jednak musieli zostać nakarmieni i tak się stało. Następnie przystąpiono do indywidualnego rozpatrywania poszczególnych kandydatów.
Na kolankach pokornie i w pokłonie przybywał "biedaczek" do tronu. Neptun oceniał go swoim nieomylnym okiem i albo przyjmował go od razu, albo żądał dodatkowych wyjaśnień. Ciekawe było dla Władcy Morskiego Świata jak dany neofita zachowywał się w czasie trwania obozu. Neofici, najedzeni zbadani i sprowadzeni do właściwego dla nich poziomu ziemi, mogli przystąpić do przysięgi.
Przysięgę przyjął Neptun, a w zamian postanowił nadać neofitom morskie imiona i przyjąć ich do swojego królestwa. I tak każdy złożył pokłon Królowi Mórz, a piękną żonę jego pocałował w pierścień. W zamian otrzymał specjalny dyplom, w którym zaświadcza się, że dany żeglarz jest ochrzczonym poddanym Neptuna. W dyplomie też umieszczono jego żeglarskie imię. Z tym też wiąże się niemało zabawy. Imiona muszą, bowiem być dowcipne i odzwierciedlać jakieś cechy osobowe danego człowieka. Tak czy inaczej wszyscy przebyli dzielnie próbę odwagi i otrzymali nowe imię (żeglarskie) oraz dyplom od Neptuna. Tym samym stali się godnymi wzięcia udziału w dalszej imprezie. Na zakończenie Neptun podziękował za zaproszenie, życzył udanego sezonu i oddalił się w stronę wody. Świta jego bowiem już przygotowała motorówkę i pożegnaliśmy Neptuna. Nie był to jednak koniec wydarzeń tego dnia. Nowo mianowani żeglarze zmoknięci, trochę sponiewierani, ale szczęśliwi postanowili przygotować ognisko i zaprosić na nie wszystkich przybyłych gości. Zaczęło się więc zbierania drewna, szykowanie kiełbaski. Było miło i wesoło. A na śpiewy przy ognisku dzieci zdecydowały się dopiero jak ochłonęły troszeczkę. Bo kto chce to niechaj wierzy, a kto nie chce niech nie wierzy, ale taki chrzest to wielkie niezapomniane przeżycie.
Opracowanie : Ewa Pruszak