Bajki terapeutyczne
Bajka o nadziei - Agnieszka Kozak Choćbyś został sam, choćbyś nie umiał żyć, wierzę, że odmieni Cię nadzieja...
W pięknej dolinie, u stóp cudownych, zalanych słońcem gór była tętniąca śpiewem i radością wioska. Dolina odgrodzona była od świata z jednej strony pasmem pięknych gór, z drugiej strony wąską, ale bardzo rwącą rzeką. Ludzie, którzy w niej żyli byli naprawdę zadowoleni z życia, żyjąc z uprawy winogron. Winnice cudnie wypełniały całą dolinę i wydawało się, że stanowią cel i sens życia jej mieszkańców. Wiele trudu i pracy trzeba było włożyć w wielkie przestrzenie wypełnione krzewami.
Każdej wiosny ludzie z drżeniem serca witali pierwsze promienie słońca - czy już na stałe zagości w dolinie, czy będzie dość łaskawe, by ogrzewać delikatne pąki rodzących się do życia krzewów. Latem z pewnym niepokojem patrzyli na słońce, czy nie spali zbytnio swymi promieniami ziemi, w której płynęły życiodajne soki, czy będzie wystarczająco dużo deszczu by nadać soczystej barwy liściom, by rośliny miały siłę do życia. Wczesną jesienią konieczne było chronienie owoców przed nagłymi atakami mrozu schodzącego czasami niespodziewanie z wysokich gór. Dzień zaczynał się w wiosce od pełnego niepokoju spojrzenia na winnicę i kończył otarciem potu po zakończonej pracy na polu. Uprawa winorośli była wszystkim, co ludzie ci mieli, co sprawiało, że żyli...
Pewnego jesieni w wiosce wybuchł wielki pożar, który spalił wszystkie uprawy i wszystkie domy, spalił też mosty na rzece. Wielu ludzi zginęło w pożarze, a ci, którzy ocaleli, nie zdecydowali się na odbudowywanie swoich domów, zbyt wiele bólu wiązało się z tym miejscem, uprawy wypalone były do korzeni... Spalona dolina pokryta była popiołem, pełna zgliszczy, wydawało się, że zamarło w niej życie...
Jednak pozostał w niej mały chłopiec, którego rodzice dawno zmarli i byli pochowani na miejscowym cmentarzu. Nikt o nim nie pamiętał wszyscy zajęci byli własnymi stratami i bólem, więc w końcu został w opuszczonej dolinie sam. Nie bardzo miał dokąd iść, bo tu było wszystko, co kochał i co było dla niego ważne. Z trudem przetrwał zimę dzięki zapasom, które wygrzebał spod ruin zwalonych domów. Pewnego wiosennego poranka, kiedy udał się na poszukiwanie pożywienia zobaczył kilka zielonych listków nieśmiało wyrastających z ziemi na tuż przy zboczu góry. Z drżeniem serca i z drżącymi z radości, ale i niepewności dłońmi podszedł do tego cudu wynurzającego się z ziemi - ku jego radości liście okazały się być liśćmi winorośli! Ogień nie strawił wszystkiego, pozostał korzeń, była to szansa na odbudowanie kawałka winnicy. Jakże cieszył się tym wyrastającym z ziemi, bezbronnym i delikatnym krzewem. Jego oczy nabrały blasku, w sercu zaświtała nadzieja. Chłopiec od razu oczyścił przestrzeń wokół drobnej roślinki i zaczął się nią opiekować, postanowił wybudować wysoki i gruby mur wokół swojego kawałka ziemi, by nigdy już żaden ogień nie mógł mu zagrozić.
Jedyne, co do tej pory umiał, to uprawa winnic, był rolnikiem a nie budowniczym, nie znał się na budowaniu murów. Na brzegu rzeki znalazł starą łódkę, postanowił udać się do ludzi mieszkających po drugiej stronie rzeki i kupić od nich cegły i zaprawę murarską. Nie miał pieniędzy, więc postanowił nająć się jako ogrodnik i pomagać ludziom w uprawie ich roślin. Każdego dnia chłopiec przemierzał rwącą rzekę w swej małej łódeczce by pracować w ogrodach innych ludzi i za zarobione pieniądze kupować cegły na mur chroniący jego winnicę. Zaprzyjaźnił się też z ludźmi z wioski, wspólna praca bardzo ich do siebie zbliżyła.
Jednocześnie rozpoczął mozolną pracę w swoim ogrodzie, rozsadzał krzewy, przygotowywał kolejne kawałki ziemi pod uprawę, mozolnie budował mur cegła po cegle, by chronić winnicę na wypadek pożaru. Jednak ciężka praca i pokonywanie rwącej rzeki małą łódką powoli wyczerpywało jego siły, tak, że czasami po powrocie z wioski nie miał już siły na pracę w swoim ogrodzie, jedynie na ułożenie kolejnej warstwy przywiezionych cegieł. Zaczął zaniedbywać swoją winnicę, za to ogrody ludzi, w których pracował, piękniały z tygodnia na tydzień. Ludzie, dla których pracował bardzo go polubili z troską patrzyli na jego zmęczone, spracowane ręce i na oczy, które zdawały się tracić swój blask... Pewnego dnia stary ogrodnik, któremu pomagał w pracy w ogrodzie zapytał, co go trapi. Chłopiec opowiedział staruszkowi, że brakuje mu sił i czasu na pracę we własnej winnicy, stary ogrodnik z pięknym i szczerym uśmiechem zaproponował mu pomoc. Chłopiec ucieszył się, ale potem ze smutkiem zauważył, że jego łódka jest za mała na to, by przewieźć ich obu na drugi brzeg, a inaczej nie można się było tam dostać.
Ze spuszczoną ze zmęczenia i smutku głową podszedł do brzegu rzeki, z dala widać było piękny, wysoki mur, który chronił jego winnicę. Jakże był majestatyczny na tle zachodzącego słońca! Gdyby tylko na rzece zbudować most? No tak, most, ale skąd wziąć budulec, skąd wziąć cegły... Jakie to proste! Przecież cegieł, na które zapracował wystarczyłoby na solidny most, przecież mógł rozebrać mur i poprosić ludzi z wioski by pomogli mu w budowie mostu, by pomogli mu w pracy przy odbudowywaniu jego winnicy...
Wszystko co robimy, czego się podejmujemy, każda myśl i każdy talent w nas złożony są jak cegły - tylko od nas zależy czy użyjemy ich do budowania murów, które odgrodzą nas od ludzi i od miłości, czy użyjemy ich do budowania mostów, które pozwolą czasami przejść do drugiego człowieka, przekroczyć trudną i rwącą rzekę, które pozwolą innym przychodzić do nas...
Bajka o szarym słowiku - Paweł KsiężykBajka terapeutyczna napisana by pomóc dziecku, które jest nieśmiałe i brakuje mu wiary w siebie by bardziej się otworzyć.
Czy widziałeś kiedyś słowika w zaroślach? Pewnie nie, bo rzeczywiście trudno go zobaczyć. Chowa się w gęstych krzakach, bo jest bardzo skryty. Wcale nie jest kolorowy tak jak inne ptaki. Jest troszkę większy od wróbelka, ma brązowo-szare piórka zupełnie bez żadnych wzorków i czarne oczka. Posłuchaj historii o małym, młodziutkim słowiczku o imieniu Jasio.
Jaś mieszkał niedaleko rzeczki w gniazdku uplecionym z traw pod niedużym krzakiem. Był jeszcze malutki i bardzo bał się oddalać od gniazdka. Dobrze się czuł, gdy jego mama lub tata byli w pobliżu. Gdy jednak miał coś zrobić zupełnie sam, to już nie za bardzo. Trochę obawiał się innych ptaków i nawet gdy widział, że świetnie się bawią razem, to wolał je oglądać z daleka niż się przyłączyć do zabawy.
Gdy tak patrzył na inne ptaki myślał sobie zawsze jakie one są wspaniałe. Widział gila z pięknym czerwonym brzuszkiem i niebiesko-czarnymi piórkami na grzbiecie. A potem Jaś patrzył na siebie i wzdychał widząc, że on taki kolorowy nie jest. Gdy z kolei przyglądał się krukowi podziwiał jaki ten jest duży. Chciałby być taki jak on, a przecież słowiczki są malutkie. Zawsze wydawało mu się, że inne ptaki miały bardziej ostre dzioby, dłuższe ogony, szybciej latały, ładniej machały ogonkami. We wszystkim wydawały się lepsze od niego.
Więc nawet gdy inne ptaszki zapraszały go do zabawy, to on wolał siedzieć pod swoim krzaczkiem blisko rodziców i tylko przyglądać się zabawie innych. Tylko wieczorami, jak już było ciemno, odważał się wzlecieć na sam szczyt krzaka i gdy upewnił się, że nikt go nie widzi, to wtedy sobie śpiewał. Uwielbiał to robić. To sprawiało mu największą przyjemność. Potrafił tak śpiewać nawet długo w noc i za każdym razem wymyślał nową melodię, która się nigdy nie powtarzała.
Pewnego ranka, gdy tak siedział sobie przy swoim gniazdku i jak zwykle podpatrywał z daleka bawiące się ptaszki, zobaczył gila, który mu się przyglądał z boku. Na początku Jaś nie wiedział o co chodzi. Rozejrzał się niepewnie, a gil w tym czasie podszedł do niego i spytał cichutko:
- Czy nauczysz mnie śpiewać?
I zaraz dodał:
- Słyszałem cię jak śpiewasz wieczorem. To było coś wspaniałego. Ja chyba nigdy tak nie będę potrafił – powiedział zwieszając smętnie dziobek.
Słowik był tak zaskoczony, że nie potrafił się w pierwszej chwili odezwać. A gil chyba źle zrozumiał jego milczenie, bo potem mówił coraz bardziej smutnym głosem:
- Ty pewnie mnie nawet nie chcesz znać… Bo ja wcale ładnie nie śpiewam… I w ogóle… To ja lepiej sobie pójdę…
Gdy Jaś zobaczył, że ten odchodzi zebrał się w sobie, dogonił go i powiedział:
- Zostań! Ja nazywam się Jaś.
- A ja Florek – powiedział gil i uścisnęli się piórkami z uśmiechem.
- Dlaczego nigdy nie chcesz się z nami bawić? – spytał Florek jak już sobie razem usiedli – nie podobają ci się nasze zabawy?
- To nie o to chodzi – powiedział Jaś – Jestem taki mały i szary, zawsze myślałem, że nikt się nie będzie chciał ze mną bawić… A nawet gdybym się już przyłączył, to na pewno bym sobie nie poradził.
- No co ty! – zaprzeczył gil – Jak ja chciałbym być taki mały i szary jak ty, gdy się bawimy w chowanego. Ja nigdy wtedy nie mam szans. Zaraz mnie wszyscy znajdują! Ty za to byłbyś mistrzem!
- Posłuchaj – mówił dalej – Każdy ptaszek jest inny. Jeden jest bardziej kolorowy, inny szary, jeden większy, inny mniejszy, jeden dobrze pływa, inny świetnie lata. I to jest właśnie najlepsze! Właśnie dzięki temu gdy się razem bawimy może być tak wspaniale.
- Ja też kiedyś byłem nieśmiały tak jak ty. Bałem się włączyć do zabawy i wolałem trzymać się tylko blisko mamy i taty. To nie było takie łatwe – podejść do innych ptaków i przyłączyć się do nich. Ale zrobiłem to! I bardzo się z tego cieszę!
- Jak mi obiecasz, że nauczysz mnie śpiewać, to ja też ci pomogę – dodał.
Jaś zastanawiał się tylko przez chwilę, a potem powiedział zdecydowanie:
- Tak! Chcę się włączyć do zabawy!
Przyjaciele wzięli się za skrzydełka i poszli w kierunku bawiących się ptaków. Florek przedstawił im Jasia i nie minęła chwila, a świetnie się już razem bawili. Okazało się, że mały słowiczek w wielu zabawach był świetny. A nawet gdy coś mu nie wychodziło najlepiej, to przecież każdemu czasami coś się nie udaje. Najważniejsza jest przecież wspólna wesoła zabawa.
A wieczorem wszystkie ptaszki poprosiły słowika, żeby ich nauczył lepiej śpiewać. Okazało się, że wszyscy słyszeli wieczorne trele Jasia i chociaż nie wszyscy wiedzieli kto tak pięknie śpiewał, to wszystkim się bardzo podobały. Kiedy mama i tata wieczorem wrócili do gniazdka to się bardzo zdziwili. Zobaczyli swojego synka jak śpiewał głośno i ochoczo przed grupą wpatrzonych w niego ptaszków. Obrócił się w ich stronę, mrugnął porozumiewawczo oczkiem i uśmiechnął się do nich. A oni byli z niego tacy dumni.
Jak kiedyś na wiosnę usłyszysz wieczorem najpiękniejszy śpiew ptaszka to zapewniam Cię – to będzie właśnie słowik. Nie będzie Ci łatwo go wypatrzeć – jest nieduży i brązowo-szary. Śpiewa jednak najpiękniej w całym lesie!
Zagubione wróbelki - Robert KarwatLekki wietrzyk marszczył wodę rozlewiska. Słońce świeciło jasno, ale poranek był chłodny. Ziemia powoli otrząsała się po nocnej burzy. Okolicę zalegały połamane gałęzie, a nawet grube konary. W sąsiedztwie leżało kilka drzew wyrwanych z korzeniami.
Kuleczka tuliła się do swojej mamy, drżąc z chłodu i strachu po przeżyciach minionej nocy. Huragan przeniósł je daleko od rodzinnego gniazda.
Popiskując cichutko, wtuliła główkę pod matczyne skrzydło. Mama ćwierkała uspokajająco:
- Nie martw się, Kuleczko. Już minęło to, co najgorsze. Teraz tylko musimy odnaleźć nasze gniazdo.
- I tatusia - ćwierknęła mała ptaszyna.
- Tak, skarbie. Miejmy nadzieję, że wszystko dobrze się skończy.
W głosie wróblej mamy brzmiała smutna nuta. Widziała przecież, jak ciśnięty wichrem konar ugodził jej męża, strącając go we wzburzone wody potoku. Nie chciała jeszcze tego powiedzieć córeczce, ale nie miała większej nadziei.
- Dobrze będzie, córciu. Sfruniemy teraz i troszkę się posilimy. Musimy odpocząć i nabrać sił. Porozmawiamy z innymi i znajdziemy jakoś drogę do gniazda. Na szczęście jest już spokojnie, a słońce szybko rozgrzeje ziemię.
Następnego dnia mama podjęła decyzję, mówiąc córce:
- Rozmawiałam z naszymi kuzynami. Zaniosło nas daleko od gniazda, ale możemy odnaleźć drogę powrotną. Wylecimy niedługo.
- A co z tatusiem, mamuś? Trzeba go poszukać, jeśli się zgubił - Kuleczka zaćwierkała cichutko i pisnęła pytająco.
- Jednak polecimy, skarbie. Burza mogła tatusia odrzucić daleko. Być może będzie nas szukał. A gdzie możemy na niego czekać, jeśli nie w gnieździe?
Pod koniec dnia po długiej podróży wróbelki zobaczyły znajomą okolicę i dotarły do rodzinnego gniazda. Było trochę uszkodzone, ale mama zajęła się naprawą i mogły w nim dalej mieszkać.
Następne dni upłynęły im na zwykłych zajęciach, ale już nie było tak samo, jak kiedyś. Tata się nie zjawiał. Mam była strapiona, widać było, że coś ją gryzie. Wreszcie zdecydowała się porozmawiać z córeczką.
-Widzisz, Kuleczko - zaczęła. - To nie jest takie łatwe, co chcę ci powiedzieć. Boję się, że tatusiowi stało się coś złego. Być może nie zobaczymy go już.
Kuleczka spodziewała się tego. Ale nie mogła się opanować. Zaczęła płakać.
- To twoja wina! - krzyknęła. - Nie chciałaś poczekać na tatę. A jeśli on był chory i potrzebował nas? I nie mógł tu przylecieć? Dlaczego nie chciałaś poczekać? Dlaczego go nie szukałaś?
Po chwili płakały obie.
Przez następne dni Kuleczka czuła się bardzo źle. Przecież jedna burza nie może zniszczyć rodziny. Obowiązkiem ich jest szukać tatusia. Chciałaby, aby wszyscy byli razem w jednym gnieździe. Cierpiała. Miała żal do mamy, jednocześnie zaś chciałaby jej pomóc, a nie wiedziała jak.
Któregoś dnia Kuleczka wałęsała się smutna. Dotarła na skraj brzozowego zagajnika, gdzie las stykał się z gniazdami, zamieszkałymi przez ludzi. Usiadła na drewnianym płocie. Było tam kilka młodych wróbelków, które z ożywieniem omawiały różne plotki. Nie chciała słuchać ich radosnego ćwierkania. Sfrunęła na podwórze. Obok drewnianego domku na ziemi wygrzewał się zwinięty w kłębek piesek o jasnobrązowej sierści z białymi łatami. Kuleczka podskoczyła do niego kilkakrotnie na swoich cienkich nóżkach i przekrzywiła łepek na bok.
- Ćwir ćwir, dzień dobry.
Piesek nastawił uszy, otworzył oczy, uniósł głowę i zamerdał ogonem. Otworzył pysk, a spomiędzy białych ząbków wysunął się różowy język.
- Hau hau, dzień dobry, kruszynko.
- Nie jestem kruszynka, tylko Kuleczka - zaszczebiotała.
- Bardzo ładnie się nazywasz. A ja jestem Puszek.
- Och, to też ładne imię. Ciekawa jestem, czy wymyśliła je twoja mama, czy też tata?
- Ludzie mnie tak nazwali, hau. Nie znam swoich rodziców ? oczy pieska przygasły, a uszy opadły.
- Och, przepraszam cię. Nie chciałam ci sprawić przykrości.
- Nie szkodzi, Kuleczko. Kiedyś było mi bardzo smutno z tego powodu. Musiało się coś stać zaraz po moim urodzeniu. Nie pamiętam ani taty ani mamy. Ale teraz jestem szczęśliwy. Ludzie, u których mieszkam, to prawdziwi przyjaciele. Bardzo dobrze się rozumiemy. Uratowali mnie, gdy byłem ciężko chory. Czuję się wśród nich jak w rodzinie. Kocham ich, a oni mnie.
- Puszku, jesteś szczęśliwy. Chociaż ? - Kuleczka zastanowiła się głęboko - to musiało być straszne, gdy czułeś, że nie masz ani taty, ani mamy. Ze mną tak jest teraz. Jestem bardzo smutna, bo tata nam zaginął. Mama chyba już się z tym pogodziła, ale ja nie mogę. Chciałabym, żebyśmy byli wszyscy razem.
Podskoczyła bliżej ku pieskowi. Wreszcie mogła komuś opowiedzieć o tym, co ją gnębi. Słuchał uważnie.
- Rozumiem cię, Kuleczko - patrząc przyjaźnie, powiedział, gdy skończyła swą opowieść. - Ale widzisz, w życiu jest tak, że zdarzają się bardzo trudne chwile. Lecz to, co złe i smutne, przemija, a życie przynosi dużo dobrego. Z tobą też tak będzie.
- Ale kiedy, Puszku? - Kuleczce zaszkliły się oczka.
- Nie wiem, kiedy. Ale wiem, że każdy dzień przynosi jakieś niespodzianki i niektóre z nich są miłe. Rozumiem, że brak ci taty. Ale jeszcze może wróci. A póki co masz mamę, która z pewnością bardzo cię kocha. Na pewno też potrzebuje ciebie. Czy wiesz, jak musi być jej smutno, gdy widzi, że cierpisz? Trzymajcie się razem, a będzie wam lżej. Na pewno też spotkasz dobrych przyjaciół, tak jak ja spotkałem.
- Dziękuję ci za te słowa. A ty - czy chciałbyś być moim przyjacielem?
- Ależ oczywiście, Kuleczko! Właśnie chciałem cię o to poprosić, hau hau - z tym słowami ogonek Puszka zaczął tańczyć wesoło. - Nie miałem jeszcze przyjaciela wśród wróbli. Czuję, że masz wrażliwe serduszko, a to wiele znaczy. Będę bardzo szczęśliwy.
- Och, Puszku, jak to dobrze! - Kuleczka zaszczebiotała i podskoczyła aż pod uśmiechnięty pyszczek pieska.
Piesek powąchał Kuleczkę i delikatnie polizał ją po łebku. Uśmiechnęła się.
- Wiesz, Puszku, co teraz zrobię? Polecę do mamy i opowiem jej o tobie. Chcę, żeby wiedziała, że jestem już spokojniejsza i bardziej ufna. Ale niedługo wrócę do ciebie, chcesz?
- Oczywiście. Będę na ciebie czekał, hau hau, hau.
- Do widzenia, Puszku, ćwir ćwir.
Kuleczka pomachała pieskowi skrzydełkiem i przejęta poleciała do gniazda opowiedzieć o swoim przyjacielu. Bardzo też spieszyło jej się powiedzieć mamie, że ją kocha.
|
|